Nie jestem fanem świątecznej muzyki. Najzwyczajniej w świecie nie jest to coś, bez czego nie wyobrażam sobie życia. Jednak gdy ktoś próbuje wyłamać się z sztampowego, opakowany w zielony papier schemat, jestem gotów to docenić. Tym sposobem napisałem kiedyś o kultowej w pewnych kręgach serii Christmas Queens. Dziś natomiast pójdę w absolutnie przeciwnym kierunku, finlandzkim mroku według Tarji Turunen.
Ale zanim o muzyce, zapewne zapytacie kim jest Pani Turunen. Otóż Tarja Turunen to założycielka oraz wokalistka fińskiego zespołu Nightwish, specjalizującego się w symfonicznym metalu. Nagrali wspólnie pięć albumów, który uczyniły ich ikonami nurtu, współdzieląc ten tytuł z takimi grupami jak chociażby Epica czy Within Temptation. Od 2006 roku, Tarja działa na własną rękę, mając na koncie aż osiem (!) studyjnych albumów. Dark Christmas natomiast jest tym dziewiątym, będąc jednocześnie pierwszym wydanym po aż 4 latach artystycznej przerwy.
Ciemno wszędzie, świątecznie wszędzie!
Co wiec urzekło mnie w tym dziele? Wyobraźcie sobie święta, gdyby działy się w świecie „Matrixa”, „Gry o Tron” albo „Igrzysk Śmierci”. Choć wokół mrok i trup ścieli się gęsto, choinka i dekoracje być muszą. Dlatego Dark Christmas wywołuje we mnie wręcz abstrakcyjnie skrajne emocje. Treść tych numerów jest absolutnie błaha i chyba nie trzeba nikomu tego specjalnie wyjaśniać. Natomiast styl i dźwięk tego albumu zagrzewają mnie do walki o losy świata, gdzie każda kolejna batalia może skończyć się moim zgonem. Efektem tego jest szeroki od ucha do ucha banan na mojej twarzy, kiedy słucham Pani Turunen.
Dark Christmas stoi właśnie ideą. To z jakim pietyzmem i powagą Tarja Turunen wykonuje zawarte na tym albumie piosenki, wzbudzają we mnie ogromny szacunek do tego, co robi. Oczywiście, jest to nader zabawna sytuacja, jednak to jednocześnie niezwykle epicka sytuacja. Skrajności nagle się spotykają pod jednym dachem i tworzą coś unikatowego. Do tego stopnia, że nie jestem wstanie porównać tego do żadnego innego muzycznego doświadczenia, a trochę ich na koncie mam. Niech mój brak słów będzie najlepszym wyznacznikiem jakości tego dzieła.
Wspaniała Tarja Turunen
Nie byłoby jednak tego albumu, gdyby nie sama Tarja Turunen. Choć ta zbliża się do 50. roku życia, cudownie pracuje swoim lekkim jak płatek śniegu głosem. Na pewno niejedna gwiazdka popu chciałaby tak brzmieć, niezależnie od punktu w karierze. Dodajmy do tego charyzmę Pani Turunen, która jest absolutnie niepodrabialna, co tylko wynosi jej twórczość na wyższy poziom.
Drugim niezbędnym składnikiem Dark Christmas jest produkcja. Ta jest nieziemsko piękna, ponownie, jedyna w swoim rodzaju. Rzeczywiście nieraz czułem się zaniepokojony tym, czego słuchałem – oczywiście w bezpiecznym otuleniu ciepłej kołderki. Atmosfera jaka jest budowana przez ten album jest niemalże urokliwa w swym mrocznym obliczu.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Choć doceniam ten krążek w całości, mam tu paru ulubieńców. Na pewno jest nim tytułowy numer, który jest jednocześnie jedyną autorska kompozycją. Dark Christmas czaruje mnie smyczkami, tworzącymi aurę ponurej baśni. Z klasycznych świątecznych numerów, zdecydowanie na tle konkurencji wybiły się Jingle Bells i Jingle Bell Rock. Abstrakcją jest dla mnie to w jak cudownie złowieszczo wykonywane są te śmieszne pioseneczki. Co jednak by nie mówić, O Holy Night idealnie wpisuje się w styl Tarji Turunen, dzięki czemu i on zasługuje na pochwałę.
Nie spodziewałem się, że Dark Christmas tak bardzo przypadnie mi gustu. Nic tylko poznawać klasyczną twórczość Tarji Turunen, bo być może czekają na mnie kolejne muzyczne niespodzianki. Jeśli szukacie alternatywy dla świątecznej muzyki, być może ten album jest tym, czego szukacie.