Ile to na świecie było cudownie śpiewających artystów to chyba nikt nie jest wstanie zliczyć. Zresztą na tym polega cały myk wszystkich talent show. Miej cudowny głos i „daj się polubić”, jednak nie pozwól, aby Twoja poruszająca przeszłość zdominowała narrację startu w programie. didi natomiast nie musiał występować w telewizji, aby zostać dostrzeżonym przez tutejszą publiczność, w tym również i mnie.
Na myśl o wyjątkowych głosach, mówię Mariah Carey czy Stevie Wonder. W Polsce zaś to są między innymi Edyta Górniak i Krystian Ochman. Nie spodziewałem się, że mess pozwoli mi poznać jednego z ciekawszych wokalistów ostatnich paru lat. didi okazał się być debiutantem, o którym nikt, nigdzie i nigdy nie słyszał, a od dziś wręcz czuję się w obowiązku śledzić jego poczynania, zaczynając już od jego debiutu.
didi idzie swoją drogą
mess to przede wszystkim nieziemski, wręcz niebiański głos didi i nie sposób się tu nie powtarzać. Drugim plusem jestem to, że album ten nie jest tak bałaganiarski, jak sugeruje to jego tytuł. Fakt faktem nie jest to najbardziej koherentne dzieło w historii, ale jednocześnie nie jestem wstanie wymienić podobnego polskiego krążka. mess zdecydowanie bliżej do muzycznego doświadczenia, jak klasycznego albumu, co było ryzykowne, ale przyniosło to swoje rezultaty.
Śmiem twierdzić, że nie było nawet mowy o wykreowaniu typowej płyty z piosenkami dla niedzielnych słuchaczy. didi przedstawia się nam wraz z wizją swojej twórczości i jest ona dość obiecująca. mess jest jak pocztówka z dawnych lat, do której wrócimy i powiemy sobie w duchu, że może było to dawno, ale jakie to było ważne. Niemniej, jestem zaintrygowany zapisem tego czasu i mam nadzieję, że przyniesie swemu autorowi spory rozgłos.
Jak anioła głos!
mess z pewnością wyróżnia się eklektycznością. Utrzymany jest jednak w dość minimalistycznym i przestrzennym stylu alternatywnego popu. Kosmiczne melodie stworzone przez równie kosmiczną postać. Co zaskakujące, mess jest też całkiem nieźle wyprodukowany. Nawet gdy nadchodzi moment wybicia z tej fantazji, nie boli to aż nadto. Tym bardziej, gdy wszystko to rekompensuje szczerość didi. Nie jest idealnie, ale jest jakoś, a artystycznej wizji po prostu nie da się nauczyć.
Lirycznie dostrzegam duże pole do rozwoju dla didi. Wokalnie natomiast może być tylko lepiej. Uwielbiam jego głos, który jest nieporównywalny do żadnego znanego mi wokalisty. Anioł, który zstąpił na ziemię, żeby zbawić nas swymi boskimi dźwiękami. Z takim głosem również się trzeba urodzić, więc nic tylko o niego dbać, a efekty będą niesamowite.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Z racji, że mess to tylko osiem piosenek, trudno jest mi tu wyróżnić te najlepsze czy najgorsze. Tym bardziej, gdy są do siebie dość zbliżone w kontekście struktury i atmosfery. Niemniej uważam, że znalazły się tu dwa numery szczególnie zasługujące na pochwałę.
Otwierający take me for a ride rzeczywiście zachęca do dalszego eksplorowania tego, co mess ma w zanadrzu. Sam utwór umiejętnie dawkuje emocje, budując eteryczną atmosferę, gdzie tajemnica czyha tuż za rogiem. Natomiast jeszcze lepszy jest jedyny polski utwór, czyli będzie mi okej. Absolutnie fantastyczny numer, któremu udało się najlepiej przekazać związane z tą kompozycją emocje. Więcej polskich piosenek drogi didi, jeśli nie wyłącznie. Pięknie to wszystko brzmi i w dodatku prosto z serca.
Cóż mogę więcej dodać, mess jest w porządku debiutem. Nie jest to album zły, robi pewne rzeczy ciekawe, a pole do twórczej eksploracji pozostaje naprawdę spore. Czekam z niecierpliwością na kolejne poczynania didi, co i Wam radzę.