Cicha burza. Billie Eilish – HIT ME HARD AND SOFT (Recenzja#217)

Wizerunek Billie Eilish promujący album "HIT ME HARD AND SOFT"

Billie Eilish naprawdę się postarała, bo „HIT ME HARD AND SOFT” zachwyca od początku do końca. Czy jest to album roku?


Billie Eilish to ikona – żadne odkrycie. Świetne piosenki. Ciekawy image. Niezaprzeczalny głos pokolenia ludzi młodszych ode mnie. Nie sposób nie docenić jej twórczego wkładu w światową popkulturę, nawet jeśli nie przemawia stricte do mojego gustu. Choć sława przebojów pokroju bad guy, bury a friend czy Happier Than Ever mnie ominęła, należą do kanonu XXI wieku. Skąd wiec ta recenzja, skoro wobec Billie jestem tak neutralny?

What Was I Made For cudownie zwieńczyło to, co Eilish do tej pory robiła. Brutalnie szczere wyznanie gwiazdy, gdzie poddaje w wątpliwość znaczenie swojej gwiazdorskiej pozycji. Wraz z premierą tego utworu, Billie mogła realnie pójść nową artystyczna drogą. Stąd też moja ekscytacja, bo może HIT ME HARD AND SOFT mnie sobą szczerze zaintryguje. Tym bardziej, gdy próżno było szukać jego jakichkolwiek zapowiedzi.

Billie Eilish znalazła to, czego szukała

HIT ME HARD AND SOFT jest wyśmienite. Może to z mojej strony przesada, ale to chyba najlepszy album jaki wyszedł spod rąk Billie i Finneasa. Przede wszystkim dlatego, że zdaje się nie obliczony na komercyjny sukces, wręcz przeciwnie, nie chce, żebyś się nim interesował. Tak to zwykle bywa, że gdy gwiazda ostentacyjnie nie chce uwagi publiczności, tym bardziej ją dostanie i to w zdwojonej dawce. Niemniej, nie wydaje się to ruch wynikający z cynizmu Eilish, a zwyklej szczerości, która z tego albumu wręcz się wylewa.

Słowa zawarte na HIT ME HARD AND SOFT są bardzo bezpośrednie i bardzo ważne. Jak twierdzi sama Billie, w ramach tego krążka jest prawdziwą sobą, a nie wariacją na temat swojej gwiazdorskiej persony. Absolutnie jestem wstanie uwierzyć w te słowa. Nie jest album dla mas – to album dla samej Eilish, aby po prostu siebie znaleźć, co uważam, że się stało. Może w tym tkwi sekret mojego zachwytu nad HIT ME HARD AND SOFT, bo mogę się postawić w jej pozycji w poszukiwaniach swego wewnętrznego głosu.

Pierwsza miłość

Nie jest szczególnie zaskakujące, że HIT ME HARD AND SOFT jest naprawdę świetnie wyprodukowany. Zarówno jest to zasługa samego brata Billie Eilish, bo nie dość, że utalentowany to jeszcze nie pozwala sobie na ingerencję innych autorów w ich piosenki. Album jest minimalistyczny i zdecydowanie działa to na jego korzyść. Cel jest jasny – skupić moją uwagę przede na tym, co autorka ma do przekazania. Apropos…

To, w jaki sposób Billie opowiada o sobie i swoich przeżyciach jest niczym poezja. Pozornie wszystko jest wyłożone na stół, ale warto szukać też treści pod powierzchnią. Mowa tu o między innymi homoseksualnym obliczu miłości – euforii związanej z pierwszymi uniesieniami i smutkiem pierwszych porażek. Nie brakuje też zagubienia we wrzeszczącej z każdej strony rzeczywistości. Trudno być wobec tych słów obojętnym, bo i ja nie jestem, a to znaczy dużo.

To, co najlepsze – to, co najgorsze!

Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, ale każda piosenka tworząca HIT ME HARD AND SOFT zasługuje na wyróżnienie i chwilę uwagi. Ja się jednak skupię na trzech z nich, doceniając też singlowy LUNCH, jako ten czwarty.

CHICHIRO od razu przykuło moją uwagę. Hipnotyzujący swoim niespiesznym rytmem i cudownie nawiązującym w treści do klasyka japońskiej animacji „Spirited Away”. THE GREATEST wręcz miażdży wokalnie, przy okazji również swoim dramatycznym charakterem.  L’AMOUR DE MA VIE zaś kręci mnie swoim dualizmem. Zaczyna się subtelnie, brzmiąc jak typowy numer jakiegoś alternatywnego zespołu, a potem wjeżdża dyskoteka. Najwidoczniej numer tak przypadł do gustu fanom, że otrzymaliśmy pełną wersję tej tanecznej części.

Myślę, że w końcu nadszedł moment w karierze Billie Eilish, kiedy może być artystką. HIT ME HARD AND SOFT jest ciekawym zapisem ostatnich prywatnych doświadczeń tej bardzo młodej artystki. Na dorosłość jeszcze przyjdzie czas, ale dojrzałość już z nią jest. A odpowiadając na pytanie ze wstępu – zapewne, ale póki co nabieram wodę w usta. 

Podziel się tym artykułem

Opublikowano:


Kategoria:



AUTOR