Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że nie każda gwiazda muzyki jest dobra w jej tworzeniu. Nie trzeba umieć pisać piosenek, żeby śpiewać, czasem też nie trzeba umieć śpiewać, ale o tym nie dzisiaj. Stąd też niezliczona ilość producentów i tekściarzy, którzy wspierają światowe sławy w kreowaniu ich twórczości. Tak swoje kariery zaczynali między innymi Lady Gaga, Sia czy Ed Sheeran. Być może Bonnie McKee nie stanęła w pierwszej linii takich twórców, ale drugiej już wielokrotnie.
Bonnie McKee zasłynęła przede wszystkim dzięki współpracy z Katy Perry, tworząc wspólnie California Gurls, Teenage Dream, czy Last Friday Night. W trakcie swojej ponad dwudziestoletniej (!) kariery pisała też dla Britney Spears, Adama Lamberta czy Keshy. Ja natomiast poznałem gdy wydała epkę Bombastic, która wstrząsnęła moim wtedy osiemnastoletnim żywotem. Jak się okazuje, jej pełnoprawny następca, czyli album Hot City, czekał na swoją premierę przeszło 11 lat. Jednak czy warto było czekać?
Uwaga śledzie, Bonnie McKee jedzie!
Chyba żaden w tym roku album, jak właśnie Hot City, nie sprawił mi tak szczerej radości z jego słuchania. Tym bardziej, że to mały muzyczny ewenement, skoro czekał na premierę ponad dekadę. Nie dziwi mnie zatem to jak Bonnie McKee jest zbratana ze swoją muzyką, śpiewając niczym skowronek uwolniony z klatki, który w końcu może ruszyć w świat. Być może jej nieposkromiona ekspresja jest odpowiedzią na światowy kryzys energetyczny. Tyle daje od siebie, że nic tylko podłączyć i dzielić się z nami tym zapałem.
Co też ważne, dawno już nie słyszałem takiego albumu, który muzycznie byłby tak bezkompromisowo taneczny i popowy. Hot City nie jest dziełem z ambicjami na nagrodę Grammy, ba, istnieje dla czystej hedonistycznej przyjemności, bo i też taka jest jego treść. Takiej muzyki próżno szukać, zarówno w mainstreamie, ale i alternatywnym podziemiu. Bonnie McKee oddaje cześć twórczości przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Ma być głośno i eskapistycznie, i dużo – im więcej, tym lepiej.
Magia nostalgii
Biorąc na poprawkę, że raczej te utwory nie przeleżały w swej finalnej formie tych jedenastu lat, brzmią mimo wszystko ponadczasowo. To jak Bonnie McKee obdarza swoje piosenki tą nostalgiczną aurą jest doprawdy niezwykłe. Z jednej strony ten elektryczny pop rodem z lat 80, a z drugiej ta poptymistyczna nonszalancja twórczości Britney Spears czy Girls Aloud. Od strony muzycznej Hot City będzie się wstanie obronić niezależnie od wszystkich najbliższych dekad i to jest jego ogromna zaleta.
Lirycznie również podążamy wspaniałą ścieżką eskapizmu. Dzikie imprezy do rana. Szalone wakacyjne romanse. Erotyczna zabawa… słowem. Świetnie się tego doświadcza, tym bardziej, gdy za oknem szarówka, a w domu ja, cztery ściany i nieznośne myśli. Bonnie McKee potrafi napisać tę samą piosenkę na wiele różnych sposobów, co wzbudza mój podziw. Działa to świetnie i bardzo się cieszę, że mogę tego właśnie w tym momencie doświadczać.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Mam wrażenie, że Hot City dzieli się idealnie na pół. Pierwsze osiem numerów to single lub utwory z potencjałem, żeby się nimi stać. Pozostała ósemka to klasyczne deep cuts, które docenią fani i wypełnią setlistę podczas trasy koncertowej. Z tego też względu bliżej mi do tej pierwszej części, bo jest intensywniejsza i bardziej przemyślana. Nie znaczy to jednak, że druga częścią nie ma swych dobrych momentów.
Z pewnością każdy numer, który został wydany przed premierą Hot City mi się podoba. Może poza Sleepwalker, który jest zbyt podobny do halloweenowej twórczości Kim Petras. Wracając do tego co świetne, kocham Don’t Get Mad Get Famous – kwintesencja twórczości Bonnie McKee. Po drugiej stronie znajdzie się Stars In Your Heart, które porusza mnie swoją niewinnością i urokliwością. Chciałbym też docenić Electric Heaven za jego rytm, a Snatched za charyzmę. Hot City zaś realnie obiecuje podróż do innego wymiaru i bez wahania wyruszam do tego cudownego miejsca.
Na pewno można docenić Bonnie McKee za opór. To, że Hot City ujrzało światło dzienne jest na pewno dla niej ogromnym życiowym sukcesem. Twórczo jest to album fajny do doświadczenia i wkomponowania w imprezową playlistę. Ja nie mogę doczekać się nadchodzącego lata, bo z tą muzyką będzie o wiele lepsze.