Ostatnie lata w muzyce pop na pewno owocowały w nowe hity, choć niekoniecznie w nowe gwiazdy. Bohaterka moich dzisiejszych przemyśleń, czyli Camila Cabello, zaliczyła świetny start. Havana do dziś leci w radiu, a Señorita tylko umocniła jej wizerunek latynoskiej księżniczki. Od tamtych sukcesów minęło jednak już trochę czasu, nie mówiąc o ilości nieudanych prób podtrzymania tej popularności.
Tym sposobem wylądowaliśmy w roku 2024, gdy Camila Cabello postanowiła się zredefiniować i zostać tlenioną blondyną z Miami. Zwykle taka zmiana w życiu nie następuje z dnia na dzień. Dlatego też C,XOXO już od początku było w trudnym położeniu. Dodajmy do tego oskarżenia o kopiowanie chociażby Charli xcx i generalnie bycie na pasku wielkich wytwórni. Ja staram się jednak podchodzić do takich sytuacji z wiarą, że nie wszystko jest produktem muzycznego biznesu. Tym bardziej, że zapowiadano nowy start, a to zawsze daje nadzieję na choćby szczyptę oryginalności
Camila Cabello, czyli kto?
Największym problemem C,XOXO jest sama Camila Cabello. Najzwyczajniej w świecie nie jestem wstanie uwierzyć, że to, co słyszę, jest jej nowym pomysłem na siebie. Nie twierdzę, że nie jest to wynik jej osobistych doświadczeń i nowych pokładów inspiracji. Jednak czy musieliśmy usłyszeć solo numer Drake’a? Czy wszystkie „fjuty” musiały być związane z amerykańskim hip-hopem? Czy w ogóle to musiał być album?
De facto dostajemy dziesięć utworów wartych dopracowania, które można by było wydać jako dwie epki, a i Camila znalazłyby czas na stworzenie trzeciej. C,XOXO ma jakąś wizję, lecz nie jest w moim mniemaniu wystarczająca na pełnoprawny album. Stąd też tylu gości, trzy interlude’y i „niespodzianka” od Pana Drake’a. Jest nieźle, jest ciekawie, jest wbrew, nawet temu, co generalnie się aktualnie niesie po muzycznych falach internetu. Nie stworzono jednak gruntu pod te zmiany, przez co wydaje się to wszystko puste i trudne do pojęcia.
Z nadzieją w przyszłość
Co naprawdę przykuwa uwagę to styl tego krążka. Jest to coś z pogranicza alternatywnego popu, hip-hopu i muzyki ze sklepów odzieżowych – nieironicznie ciekawe połączenie. C,XOXO wiele czerpało z twórczości Rosalíi z odrobiną Charli xcx. Jednocześnie dostrzegam tu dużo inspiracji początkiem XXI wieku, gdzie współpraca z raperem była nieodłącznym elementem radiowego hitu. Zabrakło tylko Missy Elliott, wtedy bingo byłoby kompletne.
Myślę, że dzieło Camili Cabello nie potrzebowało aż tylu gości. Stąd też zarzut o prostacki sposób na zyskanie ciut większego zasięgu dla C,XOXO, czemu się nie dziwię. Singlowy I LUV IT pozbawiony udziału Playboya Carti, tylko by na tym zyskał. Na jakości przede wszystkim, bo nie jestem pewien czy treści.
Lirycznie Camilla raczej nie wychodzi ze swojej strefy komfortu, choć wydaje się to wszystko dość rozsądnie wyważone. Jest trochę niezręczności, całkiem sporo emocjonalności oraz pokaźny zbiór miłosnych wyznań. Gdyby Pani Cabello dała od siebie jeszcze więcej tych emocji, C,XOXO zyskałoby intrygującą perspektywę. Póki co jest album, który potrafi zaskoczyć i zaciekawić, niestety nie na długo.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Do wyrzucenia z C,XOXO są wszystkie interludia oraz utwór Drake’a. Nie tęskniłbym też za HOT UPTOWN, bo jednak Jamajczykiem lepiej się urodzić, jak nieudolnie grać.
Przeciwnymi uczuciami obdarzyłem takie utwory jak Twentysomethings, pretty when i cry i June Gloom. Szczere i pozwalające poznać przemyślenia Camili nieco bliżej. Do tej grupy zaliczyłbym również Chanel No. 5, ale jednak niektóre frazy nie pozwalają mi go w pełni docenić. Podobnie ma się sprawa I LUV IT, który jest całkiem zabawny, dopóki nie występuje w nim Playboy Carti. Reszta utworów raczej nie wadzi, ale też nie inspiruje do ponownego z nimi kontaktu.
C,XOXO daleko do ideału, ale jest w nim coś nieoczywistego i szczerze fajnego. Może dla widowni nie będzie to album godny pamięci, ale dla samej Camili Cabello już jak najbardziej. Nie wiem czy to początek nowej, muzycznej drogi w jej karierze. Nawet jeśli to był wykalkulowany skok w bok, miło było go doświadczyć.