Kiedy pisałem recenzję Hot Pink, Doja Cat konsekwentnie wspinała się po szczeblach kariery. Kiedy pisałem recenzję Planet Her, zbliżała się do szczytu popularności, choć sam album był dla mnie zmarnowaną szansą, cytując siebie sprzed dwóch lat, na intergalaktyczną rozpierduchę. Tak ową próbowała dokonać ANGELENA, o czym możecie przeczytać TUTAJ. Na rozpierduchę w wykonaniu Pani Cat należało jeszcze trochę poczekać, kiedy to postanowiła „podpisać pakt”.
Nie będę się specjalnie rozwodził nad tym, jak to opinia publiczna łatwo łyknęła ten de facto stary trik z iluminatami, diabłami i etc. Co jednak uderzające, nie była to kwestia wyłącznie otoczki wizualnej czy podążanie za trendami, a autentyczna decyzja samej Doja Cat. Tego też brakowało mi w jej dotychczasowej twórczości – szczerości. Nie wiedziałem kim Amala jest, co myśli i czy rzeczywiście lubi to, co robi. Dlatego do premiery Scarlet podszedłem z ogromnym zaciekawieniem i słusznie, bo jest o czym napisać.
Doja Cat odkrywa samą siebie
Zacznę ostro – Doja Cat stworzyła swój najlepszy album w dotychczasowej karierze. Co prawda nie było to jakoś specjalnie trudne, ale progres jest zauważalny. Scarlet jest emanacją frustracji Amali, która w swej ekstra kobiecej konwencji nie mogła sobie pozwolić na eksperymenty.
Teraz Pani Cat jest Scarlet, która się nie certoli i nie ograniczają jej żadne definicje, a tym bardziej opinie innych ludzi. Doja jednak pozostaje do pewnego stopnia wierna swoim flagowym brzmieniom, nie alienując kompletnie swoich dotychczasowych fanów. Dla jednych będzie to oznaka braku jasnego rozgraniczenia między przeszłością, a teraźniejszością. Dla mnie natomiast jest to znak rosnącej świadomości Doja Cat jako artystki.
Ponadto, po raz pierwszy mówiąc o twórczości Pani Cat, mogę śmiało przyznać, że za jej albumem stoi chęć stworzenia czegoś więcej. Nie tylko przedstawienie się, stworzenie kolekcji fajnych imprezowych numerów, czy komercyjny sukces. Pomimo paru potknięć, Scarlet pokazuje kreatywność swojej autorki. Zresztą nic tak nie napędza twórcy, jeśli nie bunt wobec rzeczywistości. Nie dziwię się też sobie, będąc nim tak zainteresowanym. Tym bardziej, gdy nie muszę słuchać opowieści Doja Cat na temat swojej muzyki, bo ta broni się w zasadzie sama.
W rozkroku?
Tak jak wspomniałem, Scarlet stoi gdzieś pomiędzy wściekłością, a erotycznym rozmarzeniem. Stąd też duża różnorodność w dźwiękach tego albumu. Trochę hip‑hopu, trochę romantycznego R&B, a do tego co nieco jazzu oraz czegoś, co nazwałbym azjatycką inspiracją z przełomu wieków. Stąd też moje poczucie, że obcuje z zaginioną twórczością Eve, Ashanti czy Lil Kim. Klimat jest naprawdę super, co nie byłoby możliwe, gdyby nie najwyższej jakości produkcja.
Lirycznie zaś bywa dobrze, choć bywa też i nudno. Sprowadzając treść Scarlet do paru kluczowych fraz otrzymujemy manifest młodej, dojrzewającej na oczach świata dziewczyny, którą władają najbardziej intensywne emocje. Od śmiercionośnej nienawiści, aż po wręcz zaraźliwe rozkochanie. Osobiście chciałbym doświadczyć mniej seksualnych napięć w wykonaniu Doja Cat. Czasami lepiej zamilknąć, gdy nie ma się na dany temat nic szczególnego do powiedzenia, ot co.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Gdy Scarlet jest słabe, jest po prostu nienatchnione. Myślę, że spokojnie parę numerów mogłoby się bez niego obyć. Mam tutaj przede wszystkim na myśli takie numery jak Gun, Go Off i Love Life. Po prostu nuda. Nie dziwię się też, Shutcho i WYM Freestyle nie znalazły się na fizycznej wersji albumu. Fajne bonusy, ale dla odbioru Scarlet najzwyczajniej niepotrzebne.
Co do wspaniałości związanych z nowym dziełem Doja Cat, tych jest całkiem sporo. Paint The Town Red świetnie otwiera ten album, zaś Attention równie dobrze zamyka, nawet jeśli realnie ostatnim numerem jest Balut. Demons jest niesamowitym numerem, w dodatku nowym ulubieńcem, jeśli mowa o całej twórczości Pani Cat. Agora Hills jest doprawdy magiczne. Szkoda, że pozostałe „pościelowe” numery nie są właśnie takie, jak on. Uwielbiam też Wet Vaginia oraz Ouchies – siła uderzeniowa tych krótkich utworów jest porażająca.
Spodziewałem się, że Scarlet będzie świetnym albumem. Co prawda okazał się nie tak fenomenalnym, jakbym oczekiwał, ale nadal zrobił na mnie wrażanie. Doja Cat postawiła na siebie i to słychać, a jeszcze lepiej czuć. Amala jest gwiazdą i czekam, aż w pełni rozwinie swoje skrzydła.