To fascynujące jak chyba nikt nie czekał na ten album, włącznie ze mną. Zdaje się, że Janelle Monáe na dobre porzuciła archandroida Cindi Mayweather, choć wydany w roku 2018 krążek Dirty Computer luźno nawiązywał do jej historii. Pomimo ambicji za nim stojących, pozwolił przybliżyć talent Janelle szerszej widowni. Potem przyszedł czas aktorstwa i paru filmowych przebojów. Jednak wieści o nowej, autorskiej muzyce nie było mowy. Nawet główny singiel promujący The Age Of Pleasure, czyli Float, nie dawał mi żadnych nadziei na pełnoprawne dzieło w wykonaniu Monáe.
Aż tu nagle i niespodziewanie, nadszedł Lipstick Lover, wraz z oficjalną zapowiedzią albumu The Age Of Pleasure. Pomyślałem, że super sprawa. Potem spojrzałem na tworzące go numery i czas trwania krążka, czując zawód. Nieco ponad trzydzieści minut muzyki po tylu latach artystycznego milczenia? Być może Janelle Monáe nie miała ochoty na coś bardziej rozbudowanego. Niemniej, zanurzyłem się w tej przyjemności i odpłynąłem, dosłownie.
Parawan nie będzie potrzebny
The Age Of Pleasure to kwintesencja przyjemności oraz setki jej synonimów. Janelle zaprasza nas na gorącą wyspę, gdzie nie musimy się już niczym przejmować. Tylko ty i nieskrępowane uniesienie tym, co czyni życie wspaniałym – samo życie. Nie musisz się przed nikim ukrywać. Zostaw troski za sobą – celebruj to kim jesteś, tu i teraz. Rób co chcesz i kiedy chcesz. Kolorowy drink z palemką w dłoń i absolutna cziluweczka. Ciesz się swoim życiem, bo to dar warty codziennego doceniania.
Trzeba przyznać, że Janelle Monáe przeszła radykalną metamorfozę. Od niezwykle ambitnej młodej artystki do kobiety, która sobie odpuszcza, pozostając wizjonerką z tysiącem pomysłów na minutę. Za The Age Of Pleasure nie stoi większa historia, jednak to sama Janelle jest tematem swoich piosenek. Ogromne wrażenie robi na mnie bijąca od niej szczerość i nieskrępowanie. Monáe stworzyła najbardziej ludzkie dzieło w karierze i nie sposób mi nie bawić się razem z nią. Nie musi już niczego udowadniać, ani ukrywać się za postaciami zrodzonymi w jej dzikiej wyobraźni.
The Age Of Pleasure nie jest ucieczką od rzeczywistości. Janelle zdała sobie sprawę, że niewiele wystarczy, aby samemu uczynić ją naprawdę piękną. Tym bardziej żałuję, że nie trwa dłużej i / lub nie znalazło się na nim znacznie więcej numerów. Czy to objaw braku zaangażowania ze strony Janelle Monáe? Raczej pewności siebie i chęci stworzenia czegoś spontanicznie – w nowy dla siebie sposób. Poza tym krótkie piosenki łatwiej dotrą na TikToka, a jak komuś będzie mało, to odpali album jeszcze raz. W końcu to tylko półgodziny, więc nie sposób będzie się nim szybko znudzić.
To, co najlepsze – to, co najgorsze
Przyjemności płynącej z The Age Of Pleasure jest doprawdy dużo. Tak samo jak muzycznych gatunków go budujących. Pomyślcie o dowolnym stylu, który wywodzi się z czarnoskórej społeczności w dowolnym zakątku świata, a na pewno tu go znajdziecie. Reggae, afrobeat, funk, soul – lista inspiracji w zasadzie nie ma końca. Do tego wszystkiego niezwykle lekka produkcja, która pozwala mi swobodnie zanurzyć się w dźwiękach zaproponowanych przez Monáe.
Lirycznie Janelle Monáe również jest na totalnym luzaku. Słowa same wypływają jej z ust, ciesząc mnie swoją prostotą i humorem. Co istotne, The Age Of Pleasure nie wciska mi tekstów motywujących do zmiany. Pewność siebie Monáe jest na tyle intensywna, że sama mi się udzieliła. To doprawdy zaraźliwe i nie mam nic przeciwko temu. Jeśli potrzebujecie poprawić sobie humor bez żadnej presji, to jest to świetny adres.
Problemem jest jednak wyróżnienie tych naprawdę najlepszych momentów. The Age Of Pleasure jest tak skomponowany, że trudno realnie rozdzielać go na pojedyncze numery. Niemniej, najwięcej przyjemności zaznałem podczas słuchania Water Slide. W końcu poznałem angielskie nazwy najpopularniejszych stylów pływackich. Paid In Pleasure również obudził we mnie gorące pokłady entuzjazmu. Szkoda tylko, że nie trwa nawet tych dwóch minutek. Ekscytacja towarzyszyła mi również w ramach segmentu utworów Phenomenal, Haute, Ooh La La, Lipstick Lover i The Rush – cudowne doznanie.
Gdyby The Age Of Pleasure był niespodzianką poprzedzającą bądź zwiastującą większy i ambitniejszy album, byłbym z niego o wiele bardziej zadowolony. Nie zmienia to jednak tego, że Janelle Monáe wyzbyła się myślenia o oczekiwaniach – zarówno obcych ludzi, jak i samej siebie. Jej czwarty album to kwintesencja tworzenia muzyki z czystej chęci zabawy oraz kreacji. Idealna propozycja na tegoroczne i wszystkie nadchodzące wakacje.