Fiesta! Kali Uchis – ORQUÍDEAS (Recenzja #203)

Wizerunek prezentujący Kali Uchis, promujący album ORQUÍDEAS

Orchidea to kwiat symbolizujący wiele wspaniałych rzeczy. „ORQUÍDEAS” dla Kali Uchis z pewnością znaczy wiele, dzięki czemu jest tak niepowtarzalnym albumem.


Kali Uchis to jedna z moich ukochanych artystek ostatnich paru lat, żeby nie powiedzieć XXI wieku. Uwielbienie do debiutanckiego Isolation dojrzewało powoli, aby Sin Miedo wystrzeliło mnie absolutnie w kosmos. Co zaś tyczy się Red Moon In Venus, doceniłem, choć z poczuciem, że tym razem boli mnie głowa i amory może zostawię sobie na inną okazję. Aż tu nagle i niespodziewanie, okazało się, że kolejny album Kali jest bliżej, niż ktokolwiek by się spodziewał, a nazywać się będzie ORQUÍDEAS.

Choć zapowiedzi były soczyste niczym brzoskwinie, nadal podchodziłem do premiery tego krążka z pewnym dystansem. Niemniej, Muñekita brzmiało i nadal brzmi jak każda sztampowa latynoska kompozycja, tyle, że na kwasie. Te Mata zaś niczym klasyk, który potrafi zaśpiewać każde hiszpańskojęzyczne dziecko. Natomiast Labios Mordidos z udziałem Karol G, jak nowa wersja mojego ulubionego Aquí Yo Mando. Konkludując, nie miałem zielonego pojęcia co przyniesie ten album, choć chciałem usłyszeć coś ekscytującego, acz ekscentrycznego.

Kali Uchis zaprasza do tańca

Mając na względzie to, co Kali nam do tej pory oferowała, ORQUÍDEAS rzeczywiście ukazuje jej zupełnie inne oblicze. Pani Uchis zapragnęła się po prostu dobrze bawić i jednocześnie podzielić się tą radością ze swoimi wielbicielami. Nie mogła jednak tego zrobić po łatwości, bo ponownie wykorzystała swoją czarodziejską eteryczność. To jak taneczne rytmy zdominował to, co ten album ma do zaoferowania, jest czymś, czego jeszcze w jej wykonaniu nie słyszałem. Tym bardziej robi to wrażenie, bo jeszcze przed premierą tego albumu pokazywała, że słowo gatunek to tylko szufladka, z której można śmiało wychodzić.

Wszystko to podkreśla sam język hiszpański, w którym Kali Uchis moim zdaniem czuje się najlepiej i najswobodniej. Powiem nawet więcej, ORQUÍDEAS wydaje się najbardziej szczerym dziełem w jej karierze. Będąc szczęśliwie zakochaną, nie sposób by było ją ściągnąć z wyżyn kreatywności, w szczególności gdy sama zdaje się być niczym bogini ociekającą nowymi pomysłami. Nie sposób mi było oprzeć się energii tego krążka, a chyba właśnie o to chodzi, żebym nie potrafił przestać czerpać przyjemności z jego słuchania.

W latynoskim rytmie

ORQUÍDEAS chyba nie mogło być bardziej latynoskie. Latynoski pop, latynoski hip‑hop, latynoski trap, a nawet nawiązania do latynoskiego jazzu. Co za tym idzie, album ten nie reprezentuje wyłącznie szerokiego zakresu gatunkowego, ale również to, jak muzyka tej części świata rozwijała się przez przynajmniej pięćdziesiąt ostatnich lat. Niektóre piosenki brzmią jak klasyki z dawnych lat i jest niesamowite usłyszeć to w roku 2024. Generalnie produkcja nie zawodzi, będąc po prostu wyśmienitą.

Choć język hiszpański jest mi kompletnie obcy, mogę powiedzieć, że Kali Uchis raczej nie odkrywa koło na nowo, jeśli chodzi o teksty swoich piosenek. Nadal śpiewa o tym jak jej anielskie usposobienie bywa śmiertelnie niebezpieczne. Wszystko to cudownie ocieka sensualnością, bo Pani Uchis naturalnie stwarza wokół siebie atmosferę erotycznych igraszek. Tym razem nie jest inaczej i cieszy mnie, że jednocześnie pozostaje najlepszą wersją siebie, eksplorując muzyczne wariacje swojego ducha.

To, co najlepsze – to, co najgorsze!

Niczym tytułowe orchidee, uważam ten album za piękny w całej swej okazałości. Słabych momentów brak, tych wyśmienitych jest nader sporo. Wszystkie wspomniane wcześniej już single są moim zdaniem wyśmienite, ze szczególnym wskazaniem na Te Mata. Absolutnym zaskoczeniem było dla mnie Dame Beso // Muévete – prawdziwa kolumbijska fiesta i chce tego więcej. Równie sporą niespodzianką było samo otwarcie, czyli ¿Cómo Así?, rzeczywiście nastrajając mnie tanecznej zabawy, która dopiero zaczęła się rozkręcać. Wspomnę też o Igual Que Un Ángel oraz Diosa, będąc cudownie lekkimi, nie mogąc oprzeć się ich aurze.

Słowami Kali Uchis, ORQUÍDEAS to manifest kobiecości, który myślę, że przetrwa próbę czasu, reprezentując coś ponadczasowego. Nie ma drugiej takiej artystki jak Pani Uchis i cieszy mnie, że każdy jej album to nieco inna historia, choć pozostająca wierna etosowi swojej autorki. Nic tylko tańczyć i ucztować w jego rytmie!

Podziel się tym artykułem

Opublikowano:


Kategoria:



AUTOR