Nie da się ukryć, że oczekiwaliśmy po Katy Perry dużo. Czy aby nie za dużo? Nie, bo chcieliśmy tylko tej uroczej i zabawnej Kaśki, którą polubiliśmy niemalże piętnaście lat temu. Zadanie sprowadzało się do kontynuacji myśli zawartej w tytule Teenage Dream, w czym na pewno pomogłaby chociażby Bonnie McKee u boku. Dlaczego więc do tego nie doszło?
Pierun jeden wie. Być może to wina tej popularnej ostatnio świadomej niekompetencji, a może jednak brak emocjonalnej relacji ze swoją dotychczasową twórczością? Ja mimo wszystko bym zwalił winę na „wizję” Dr. Luke’a. Cokolwiek się jednak stało za kulisami 143, ani nie jest to sukces komercyjny, ani artystyczny, ani nawet ten wykorzystujący rage bait. Dosłownie nic się nie udało, co jest absolutnie fascynujące. Zacznijmy więc od początku…
Katy Perry i jej złe wybory
143 to nie jest album najwyższych lotów, choć też nie najniższych. Gdyby jego autorka byłaby początkującą wokalistką, znaną ze swoich „seksowych” filmików na TikToku, byłbym to wstanie zrozumieć. Płytkie piosenki o byciu atrakcyjną osobą doświadczającą swoich pierwszych miłosnych uniesień. Jednak gdy mowa o Katy Perry, która chciała triumfalnie wrócić na szczyt, nie mogło to się udać w ramach tych jedenastu utworów.
Ta futurystyczno-dystopijna otoczka nijak ma się do tego, co charakterystyczne dla twórczości Pani Perry. Tym bardziej mnie to dziwi, bo Katy próbowała nam już sprzedać ten muzyczny koncept przy okazji Witness, co w zasadzie do dziś daje o sobie znać. Choć jestem wstanie dostrzec pewne analogie względem wspomnianego wcześniej Teenage Dream, 143 nie ma nam nic do powiedzenia czy przedstawienia nowego wcielenia swej autorki.
Ten album bardzo powierzchownie podchodzi do wyrażania pewności siebie i sojusznictwa wobec środowiska LGBTQ+. Nie powiem, jest to ciekawe w kontekście historii Katy Perry, ale nie dostrzegam w tym autentycznej potrzeby wyrażenia tych emocji. 143 to przede wszystkim produkt Dr. Luke’a – przestarzała wizja gościa, który zatrzymał się w roku 2010, dodając do tego to, co według niego jest „modne”. Smutne, ale chyba prawdziwe.
Styl akurat nie był najgorszym pomysłem
Od strony technicznej, 143 mimo wszystko trzyma się jakoś w ryzach. Nie jest to dzieło ze szczególnym polotem, ale na pewno z jakąś jasną wizją. Elektro pop z domieszką euro dance i hyper popu – ten drugi to właśnie apropos tego, co „modne”. Co dość rozczarowujące, lista twórców jest spora, a brzmi to wszystko jak produkcje jednego człowieka, publikującego dla swojej satysfakcji na Soundcloudzie. Nie tego oczekuje się po producentach działających w branży od wielu, wielu lat.
Natomiast zdecydowanie większym problemem 143 jest treść, a w zasadzie słowa, które miały ją tworzyć. To nie są piosenki, to zbiór zdań i hasełek, które być może użyłbym przy tworzeniu postów reklamowych na FB. Nie ma tu pomysłu, nie ma metafory, nie ma tu nawet czegoś, co mógłbym utożsamić z przeżyciami samej Katy Perry. Niestety, to nie jest okazja do poznania kim jest ta czterdziestoletnia kobieta i co czuje, a szkoda.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Absolutnie najgorszym utworem 143 jest jego główny singiel. Woman’s World naprawdę brzmi jak odrzucone przez produkcję otwarcie filmu „Barbie”. To naprawdę ma sens, więc jak coś to wina Grety Gerwig, że Katy Perry nie udało się powrócić w glorii i chwale. Równie nieudany jest Artificial. Ironia tego utworu w kontekście opinii wobec tego albumu jest równie śmieszna, co po prostu smutna. To nie ty droga Kasiu uratujesz nas ode złego…
Dla chociażby próby zachowania równowagi, powiem coś miłego. All The Love i Lifetimes są okej i niewiele im zabrakło, żeby fajnie wpisać się w twórczość Katy Perry. Więcej słów i przesłania, więcej melodii, a do tego jakiś budujący napięcie brigde i myślę, że byłoby to do uratowania. Spośród reszty, czyli chamskich i irytujących bopów, najlepiej wypadł Gorgeous. Niestety to Kim Petras niesie ten utwór na swoich i tak wątłych barkach. Reszta, nie jestem wstanie tego obronić.
To jednak jest spore osiągnięcie stworzyć album, który tak bardzo rozjechał się z oczekiwaniami fanów i krytyki, a Katy Perry to się udało. Z mojej subiektywnej perspektywy, 143 nie powinien istnieć jako osobny album, a być częścią większej, bardziej przemyślanej całości. Do trzech razy sztuka, więc chyba trzeba zapomnieć, że jeszcze kiedyś Pani Perry będzie wstanie pojąć na czym polegał urok twórczości, która uczyniła ją gwiazdą.