Chyba niewielu jest zaskoczonych faktem, że to właśnie Kim Petras przebiła się do świadomości niedzielnych słuchaczy. Oczywiście można debatować na temat tego, czy to rzeczywiście sięjuż stało. Niemniej, Petras przeszła naprawdę wyboistą drogę, która zakończyła się… Premierą Feed The Beast, ale o tym za chwilę.
Od czasu wydania Slut Pop wiedziałem, że raczej nie ma co liczyć na nowe Clarity, Summer I Couldn’t Do Better, znane również jako „Era 1”, a co dopiero Turn Off The Lights. Doliczmy do tego równania strat słynnie niewydane Problématique oraz cicho zapomniane Candy. Drama sączyła się niemalże z każdego miejsca, co utwór Unholy powstrzymał, teoretycznie. Dlatego do Feed The Beast podszedłem z dość spory dystansem, choć otwartą głową. Przecież są jakieś granice tego ile rzeczy może się nie udać… Prawda?
Nienasycony potwór, czyli wytwórnia
Ujmując to dosadnie, Feed The Beast jest nijakie – ni w pięć, ni w dziesięć. Z jednej strony nie mogę powiedzieć źle o tym, co Kim Petras dla nas przygotowała. Z drugiej jednak strony nie ma tu nic szczególnie świeżego i porywającego. Najzwyczajniej brak tu składu i ładu. Zresztą czego się spodziewać po kolekcji numerów, których część powstała przynajmniej dwa lata wcześniej. Zapewne nie była to wina samej Petras. Co zatem poszło nie tak? Przynależność do korporacyjnej machiny.
Niestety wraz z dołączeniem do międzynarodowej wytwórni, trzeba liczyć się oddaniem części swojej dotychczasowej niezależności. Skutkuje to rozmyciem odpowiedzialności między kolejne osoby, odsuwając decyzyjność od samego artysty. Nie dziwi mnie zatem ostateczny kształt Feed The Beast, o którym przed chwilą wspomniałem.
Ponadto, debiutancki album powinien być wizytówką nowego artysty na rynku. Feed The Beast natomiast nie mówi w zasadzie nic o Kim jako wokalistce. Mówi zaś o tym jak nieudolnych ma menadżerów, którzy nie mają zielonego pojęcia jak trafić do potencjalnych nowych fanów Petras, jednocześnie nie alienując już tych obecnych.
Feed The Beast to po prostu produkt, którego jedynym celem jest dotarcie do jak największej liczby odbiorców. Nieważne, czy album spotka się z aprobatą środowiska, bo liczą się jak najwyższe wyniki sprzedaży. Jednak współcześnie nie sposób ich osiągnąć, jeśli muzyka nie broni się swoją jakością. W przypadku Kim… z jakością jest pół na pół.
To, co najlepsze – to, co najgorsze
W zasadzie Feed The Beast nie mam niczego do zarzucenia od strony technicznej. Produkcja jest w porządku, choć nienatchniona. Klasyczne elektroniczne brzmienia, które balansują między tym, co uczyniło Petras popularną, a tym, co aktualne zdaje się być na topie. W ostateczności mogę pochwalić, to, co Kim sygnuje swoim imieniem.
Lirycznie natomiast nie wiem co miał autor na myśli. Być może nic, albo to, co Kim Petras uczyniła za sprawą niesławnego Slut Pop. Tyle, że tym razem obyło się bez obscenicznej otoczki. Generalnie kręcimy się wokół tematu miłości, podrywu, seksu i pochodnych. Nie mam nic przeciwko tej tematyce – klasyka. Jednak w ustach Petras już na tym etapie oczekiwałbym nieco bardziej ambitnego podejścia do swych tekstów.
Nie będzie przesadą jeśli powiem, że Feed The Beast jest całkiem fajne, kiedy jest fajne. Jednak kiedy jest przeciętne, jest bardzo przeciętne. Do kategorii średniaków, a jednocześnie tych najgorszych numerów zaliczam krótkie Thousand Pieces, absurdalnie przyjemne Coconuts, bezpłciowe Minute i karykaturalne Castle In The Sky.
Wśród tych najlepszych zaliczę na przykład tytułowy Feed The Beast – świetne otwarcie, szkoda, że dalej nie spotkało mnie nic szczególnie lepszego. Próbują mu dorównać King Of Hearts oraz uhoh, przy których trudno stać w miejscu. Ciekawym też okazał się być numer brrr zupełnie nie przystając do motywu (?) Feed The Beast. W podobnym tonie utrzymany jest BAIT z udziałem BANKS, jednak w ostatecznym rozrachunku czegoś mi w nim brakuje.
Feed The Beast niestety, ale nie jest daniem głównym. Miała być feta na sto fajerek, a zaserwowano nam zaledwie menu degustacyjne. W zasadzie smaczne, jednak w mikroskopijnych porcjach. Co ważne, Kim Petras dwoi się i troi, aby zapewnić swoim gościom najprzyjemniejsze doznania. Jednak przedstawiciele wytwórni Republic Records skutecznie jej w tym przeszkadzają. Póki co, czekajmy na coś bardziej wykwintnego…