Jak czekałem na ten album, to wiem chyba tylko ja. Nie zraziło mnie nawet to, że nie znalazł się w moim mniemaniu na nim najlepszy numer Michała, czyli Halo Wodospad. Nie znajdziemy tu również wyróżnionego Bursztynowym Słowikiem 24/7. Mogłoby się zatem zdawać, że Michał Szpak wytrącił sobie z rąk wszystkie potencjalne atuty. Jednak czy ten nadchodzący album miał powstać ku uciesze szerokiej widowni?
Sądzę, że nie. Jednak nie ma nic lepszego jak muzyka pop, która jest wyzwaniem wobec przekonań opinii publicznej. Niemniej, Nadwiślański Mrok i tak zdawał się być pierwszym prawdziwym albumem w karierze Michał Szpaka. Bez rzewnych ballad, bez kompromisów, bez wpisywania się w wizje szefów z wyżyn muzycznego łańcucha pokarmowego. Jakim się zatem finalnie okazał?
Michał Szpak ma smutną twarz
Zaskakującym jest to, jak skutecznie Nadwiślański Mrok przywodzi na myśl najsmutniejsze emocje świata. Jeśli Michał rzeczywiście stworzył najbardziej osobiste dzieło w karierze, nie spodziewałbym się, że tkwi w nim tyle… mroku. Brzmi to banalnie, ale rzeczywiście jest to twór malowany ciemnymi barwami, co wiąże się z pewnymi konsekwencjami.
Pierwszy kontakt z tym dziełem był dla mnie dość trudny. Czułem się zmieszany, kiedy próbowałem go doświadczać. Nie byłem po prostu na to przygotowany. Michał Szpak postawił przed swoimi fanami srogie wyzwanie. Nadwiślański Mrok wymaga skupienia i zaangażowania, bo i sama jego materia nie jest prosta do przekazania. Dodajmy do tego bardzo symboliczne teksty piosenek i intensywną warstwę muzyczną, co tworzy doświadczenie wymykające się typowym ramom tego, co nazywamy albumem.
Nie można odmówić Nadwiślańskiemu Mrokowi tego, że jest intrygujący, choć nie jestem pewien czy z powodu walorów stricte muzycznych. Na pewno jest godny pochwały za odwagę i styl. Michał rzeczywiście się otworzył i czuję to, kiedy go słucham. Nie mam jednak potrzeby robienia tego nazbyt wiele razy. W końcu ile można chodzić na teoretycznie ten sam koncert, w nadziei, że inaczej odczuję to, co już doświadczyłem.
Mrok nie tylko w słowie
Nadwiślański Mrok jest najbardziej alternatywnym albumem Szapaka w karierze. Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że uczestniczy się w jakimś bardzo intymnym koncercie o bardzo artystycznym klimacie, a jednocześnie wielkich ambicjach. Fajnie jest tego doświadczać, bo i można potuptać nóżką, i porozmyślać nad rzeczywistością. Co ciekawe, są to melodie stosunkowo skromne, acz przestrzenne, realnie dając poczucie przebywania w kosmicznej przestrzeni.
Lirycznie Michał Szpak również pozostaje oszczędny, choć bogaty w metafory i niedopowiedzenia. Zresztą odnoszę wrażenie, że Nadwiślański Mrok nie miał przekazywać konkretnej treści, ale właśnie stany emocjonalne, głównie te związane z trudami życia artysty. Jedyne czego mi brakuje, to usłyszenia o tych nadwiślańskich przestrzeniach – osadzenia treści tego dzieła w bardziej konkretnych lokalizacjach.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Nie może być zatem innej opcji, jeśli polecę ten album w całości. Nadwiślański Mrok nie oferuje radiowych hitów czy porywających do tańca numerów. Tak jak wspomniałem, trzeba do tych kompozycji usiąść i spróbować się porwać nurtowi tej dźwięcznej rzeki.
Niemniej, najlepiej bawiłem się przy JowiszJi, która rzeczywiście oddaje to, kim jest Michał jako swoje alter ego. Warszawianka (mrok) daje zaś poczucie obcowania z naprawdę wyjątkowym artystą i chciałbym więcej takich przebojów w wykonaniu Szpaka. Natomiast Gaja potężnie zaprasza do tego świata, nie dając mi szansy na zejście z ścieżki ku poznaniu pełnych możliwości tego dzieła.
Finalnie, Nadwiślański Mrok jest z pewnością ciekawym projektem artystycznym. To szczególny moment dla kariery samego Michała Szpaka. Myślę, że postrzeganie tego jako typowy album, jest dla niego zbyt wąskim określeniem, a i trochę krzywdzącym. Za mało w nim stricte muzyki, za dużo emocjonalności, czego efektem jest jedno z bardziej intrygujących doświadczeń w polskiej muzyce.