Naucz mnie – pamiętam jakby to było wczoraj. Bez wątpienia jeden z największych polskich przebojów XXI wieku. Jednocześnie największy komercyjny sukces uczestnika programu „The Voice Of Poland”. Sarsa wyskakiwała z niemalże każdego kąta – internet, radio, telewizja. Niestety, próby odtworzenia wręcz absurdalnego sukcesu jej debiutanckiego singla, nie przyniosły podobnych rezultatów. Tym samym trzeba było coś zmienić.
W zeszłym roku Sarsa wydała przełomowy w moim mniemaniu album – RUNOSTANY. Ten wziął mnie totalnie z zaskoczenia, bo był jednoznacznym odcięciem się od komercyjnego oblicza bohaterki tej recenzji. Tym bardziej nie sądziłem, że tak szybko doczekamy się jego następcy, a jednak. Jak zatem można było przebić artystyczny sukces RUNOSTANÓW?
Przekorna ta Sarsa
Tytuł *jestem marta sugeruje mi chęć ponownego przedstawienia się publiczności i rzeczywiście tak jest. Sarsa odkrywa siebie na nowo, jednak czuć i słychać, że robi to przede wszystkim dla siebie. W końcu dojrzała do wyrażenia pewnych spraw i odżegnuje się od jakichkolwiek kompromisów. Opowiada o swych największych bolączkach, również tych związanych ze sławą. Szczerość popłaca, bo doświadczanie *jestem marta jest nader przyjemne.
Piaty album Sarsy jest kompletnie na przekór jej dotychczasowej twórczości – jeszcze bardziej, niż nawet RUNOSTANY. Ta intencjonalnie wykrzywiła i udziwniła swoje kompozycje, nie porzucając przy tym swojego charakteru. *jestem marta to ewolucja, choć o rewolucyjnym dla Sarsy przesłaniu, dźwięku i stylu. Tak jak ten album jest tym najlepszym w jej karierze, zdaje się być też najlepszym kawałkiem polskiej muzyki w tym roku. Czy intencjonalnie? Myślę, że nie, bo trzeba dużej odwagi i umiejętności, żeby stworzyć wymagające dzieło, które tak łatwo zapada w pamięć.
*jestem pod wrażeniem
Sarsa pozwoliła sobie poeksperymentować. Melodiom daleko do radiowej prostoty, a teksty oraz ich interpretacja nie są po to, żeby łatwo zapadały w pamięć. *jestem marta czerpie dużo ze świata alternatywnego rocka oraz popu, również tego międzynarodowego. Jednak pomimo tych powiązań, Sarsa stworzyła coś, co trudno przypisać do jednego konkretnego gatunku. Świadczy to po prostu o tym, że wyrobiła już swój styl, a to nie udaje się każdemu.
By tego było mało, każdy numer jest jak osobny muzyczny byt o swojej unikatowej tożsamości, włącznie z intro oraz dwoma outrosami. Wrażenie to potęguje osobista treść tego albumu, która została przekazana w bardzo szlachetny i prosty sposób. Dodam do tych cudowności tą nieregularność i hałaśliwość *jestem marta. Myślę, że nie ma na polskim rynku drugiego takiego dzikiego projektu, w szczególności w jego głównym nurcie. Bardzo mnie cieszy, że Sarsa zaryzykowała i wręcz odstąpiła od środowiskowej normy.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Już od pierwszego przesłuchania nie mogę wyjść z podziwu dla dwóch najmniej eksperymentach utworów. księżyc chwycił mnie natychmiast, podobnie za stróżem. Piosenki te łączy przepiękna aura, jaką budują swoimi melancholijnymi tekstami i cudowną melodią. Kolejne najlepsze momenty w karierze Sarsy. Z drugiej strony jest ciasto i jprdl, które bawią na pełnej. W szczególności ten pierwszy, którego melodia prowokuje do dzikich pląsów na jej koncercie. Żeby nie było, zuch dziewczyna jest świetnym singlem – smutny, ale szczery bólu.
Sarsa ma talent i umiejętności, a efektem tego jest ten szczególny album. *jestem marta to piękny zapis drogi jaką musiała przejść jako człowiek, aby go stworzyć. Jestem ciekaw jaka artystyczna przyszłość kryje się przed Martą Markiewicz, bo według mnie jej muzyka będzie coraz to wnikliwa i inspirująca. Zuch dziewczyna!