To właśnie Sam Levinson, czyli producent i reżyser serialu, stwierdził w Cannes, że nowy seria telewizji HBO będzie hitem wakacji anno Domini 2023. Nie zdawał sobie chyba jednak sprawy, że The Idol stanie się „popularny” z zupełnie innych powodów. Publiczność i krytycy jasno oznajmili – nie oglądajcie tego gówna pod żadnym pozorem. No i tak świat tego nie obejrzał, że The Idol miał lepsze wyniki oglądalności w trakcie premiery kolejnych odcinków jak „Euphoria” czy „Biały Lotos”. O co jednak ten cały wrzask?
Skąpe kostiumy i porno tortury
Ujmując to najprościej jak to tylko możliwe – seks na początku, w środku i na końcu, wszelakie formy przemocy fizycznej i psychicznej oraz powierzchowność całej opowieści. The Idol nie robi praktycznie nic mądrego i pożytecznego z bagażem emocjonalnym swojej głównej bohaterki. Co jednak ciekawe, emocje postaci Jocelyn, portretowanej przez Lily-Rose Deep, składają się na całkiem kompleksowy i rzeczywisty obraz osoby dotkniętej wieloma psychicznymi traumami – do czasu. Przy czwartym odcinku okazuje się, że główna bohaterka też potrafi znęcać się nad innymi i manipulować sytuacją, co swoją kulminację ma w finale całej serii. Nie zmienia to jednak tego, że twórcy The Idol nie rozwodzili się nad tą kwestią jakoś szczególnie. Najwidoczniej szczucie nagim kobiecym ciałem przy niemalże każdej okazji było bardziej opłacalne.
Nie zmienia to jednak faktu, że The Idol okazał się dla mnie niezwykle fascynującym doświadczeniem medialnym. Dlatego też powstał ten artykuł – nie musicie dziękować. Ilość wideo na YouTube’ie dotyczących serii przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Co materiał, to inne spojrzenie na serial. Wisienką na torcie jednak okazał się anglojęzyczny artykuł portalu i-D, gdzie autor sugeruje silne inspiracje twórców katolicyzmem i związanymi z nim motywami cierpienia. Tym trudnej mi było dojść do wewnętrznego konsensusu, czy The Idol naprawdę jest zły, czy być może niezrozumiany. Jednak wraz z jego ostatnim odcinkiem w końcu wiem, co myślę.
A mogło być tak pięknie…
Uważam, że The Idol nie jest dobrym serialem, jednak tkwi w nim potencjał, na przykład na czarną komedię z elementami satyry na współczesny biznes fonograficzny. Pozostałości po tej koncepcji najbardziej widoczne są w pierwszej sekwencji scen. Zespół Jocelyn ma problem z ujawnieniem zdjęcia, na którym ich podopieczna została uraczona spermą bliżej nieokreślonego dżentelmena… Okej…? Przyznajcie, sytuacja jest tak abstrakcyjna i niemożliwa, że aż absurdalna. To byłby świetny żart, gdyby nie równie absurdalnie poważny ton The Idol. Najwidoczniej jego współtwórcza, czyli The Weeknd nie ma poczucia humoru.
Wedle doniesień magazynu Rolling Stone, to właśnie The Weeknd zażyczył sobie zmiany reżyserki serii, czyli Amy Seimetz, aby 80% pierwotnej wersji The Idol trafiło do kosza. Oczywiście nie znamy prawdziwych intencji stojących za tą decyzją, poza słynną już „kobiecą perspektywą”. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby okazało się, że to Abel Tesfaye chciał wyjść na pierwszy plan, stając się tym finalnie poszkodowanym bohaterem, na co wskazuje kulminacyjna scena serialu. Niestety The Idol nie wyszło to na dobre.
Pycha kroczy przed upadkiem?
The Weeknd to moim zdaniem największy problem The Idol. Pan Tesfaye nie jest dobrym aktorem, ba, najzwyczajniej nie potrafi grać. Gdy powinniśmy się go bać – jest śmieszny. Kiedy ma być niepokojący – jest śmieszny. Kiedy jest napalony – jest śmieszny. Nie jest to jednak z jego strony intencjonalne, bo po prostu nie ma charyzmy aktora, który umiałby sportretować taką postać.
Ewentualnie wracamy do punktu wyjścia, gdzie okazałoby się, że postać The Weeknda nie została przepisana wedle nowej koncepcji The Idol. Tym sposobem podążamy za przerysowanym dziwakiem, który w jakiś niezrozumiały sposób zjednał sobie paru ludzi, aby w równie dziwny sposób go opuścili na rzecz bohaterki Jocelyn. Tak czy siak, osadzenie całej fabuły The Idol na postaci Abela był artystycznym strzałem w stopę. Mimo, że mam wątpliwości, czy i ten zabieg rzeczywiście się finalnie udał. Lekcja dla The Weeknda powinna być taka, aby nie mieć przeświadczenia, że zjadło się wszystkie rozumy.
Podsumowując…?
De facto nie wiem za kim miałem podążać w tej historii, choć nie ma tu jej szczególnie dużo. Rzeczy się „dzieją”, my to obserwujemy i to by było na tyle. Brak tu zaadresowania konkretnego problemu i jego skomentowania. Potencjał satyryczny był ogromny, jednak cel zdawał się odbiegać od treści całego serialu. Pomimo tego, że w teorii akcja The Idol idzie do przodu, fabuła tych pięciu odcinków mogłaby się zamknąć w trzech, a i tak niemiałaby zbytniego sensu. Poza tym brak tu konsekwencji podejmowanych przez bohaterów decyzji – można było zrobić im cokolwiek, a i tak nie miało to wpływu na ich zachowanie.
Abstrahując również od tego, czy postać Jocelyn była bazowana na związku The Weeknda i Seleny Gomez czy życiu Britney Spears, nie jest portretem godnym uwagi. Ani nie śmieje się z głupot tego środowiska, ani go nie krytykuje. Stoi w rozkroku między tymi dwoma stanami, nie potrafiąc się zdecydować jakie jest jego przesłanie. Szkoda, bo pomysł i potencjał był, jednak ktoś wolał zrobić z tego aseksualny i pseudoerotyczny thriller, w którego przebieg wydarzeń nie sposób uwierzyć.