To już 6 (!) lat, kiedy Tierra Whack dała się nam poznać. Whack World w zaledwie 15 minut pokazało jakim talentem i kreatywnością może się pochwalić. Zdawałoby się wiec, że kolejne dzieło to tylko kwestia czasu. Tym bardziej, że o takiej artyście wytwórnia nie pozwoli zapomnieć. Niestety, stało się zupełnie inaczej.
Tierra Whack po premierze Whack World wydała jeszcze parę singli i nawet trzy epki. Jednak wieści o kolejnym pełnoprawnym albumie ciągle brakowało. Jak się niedawno okazało, nie była to kwestia braku inspiracji, a głębokiej depresji. Stąd też moje założenie, że WORLD WIDE WHACK będzie mieć do przekazania słuchaczom takim jak ja wiele ważnych słów. I rzeczywiście poniekąd ma, ale zacznijmy od początku…
Tierra Whack i jej szary, smutny świat
To, co niesie za sobą WORLD WIDE WHACK po prostu zawodzi. Choć Tierra Whack opowiada o swoich najgłębszych i najtrudniejszych przeżyciach, zupełnie nie przekłada się to na moje zaangażowanie wobec tego, co mówi. Ten album nie jest celebracją końca pewnego etapu w życiu jego autorki, a wymęczony kawałek opowieści, którą w końcu musiała skończyć opowiadać. Z tego też powodu nie jestem wstanie realnie cieszyć się tym dziełem, bo jedyne co we mnie wzbudza współczucie.
WORLD WIDE WHACK stanowi jednie ułamek kreatywności Tierry, dzięki której zdobyła rzeszę fanów. Twórczych przebłysków geniuszu jest tu jak na lekarstwo, w przeciwieństwie do miałkich, choć szczerych, wyznań. Brak im jednak tej wartości dodanej, tego ducha, które czyni muzykę zjawiskiem, a nie zwykłym wspomnieniem ostatniego czwartku. Niestety z tego ducha została jedynie mgła dobrze zapowiadającego się krążka.
Mało dziwności, dużo pustki
WORLD WIDE WHACK jest dość przewidywalne. Mam wrażenie, że przez te sześć lat Tierra Whack nie dowiedziała się muzycznie o sobie zbyt wiele nowego. W międzyczasie jej koleżanki z branży naprawdę nie próżnowały, robiąc fenomenalne rzeczy, które na pewno są pokłosiem jej ekscentrycznego stylu. Tymczasem Tierra inspirując się nimi, zrobiła to dość nieudolnie i bez większego polotu.
Jednak pomimo tych zarzutów, muszę przyznać, że Pani Whack jest w tym wszystkim szczera. Muzycznie, ni to pop, ni to hip‑hop – coś bardzo unikalnego dla niej samej. WORLD WIDE WHACK wierny jest prostej i nienachalnej produkcji. W konsekwencji zabrakło przestrzeni na potencjalne eksperymenty, a szkoda. O liryce już wspomniałem, więc powstrzymam się od zbędnych powtórzeń.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
Niestety, nie darzę WORLD WIDE WHACK jakimiś szczególnymi emocjami. Oznacza to tyle, że brak tu numerów, bez których moje życie nie mogłoby się obyć. Mimo wszystko chciałbym wyróżnić parę numerów, które warto docenić.
Najjaśniejszym punktem jest 27 CLUB, bo idealnie pokazuje to, jak Tierra Whack czuła się przez ostatnie miesiące. Istotny numer w jej karierze, co wzbudza zwykły, ludzki podziw. Z zabawniejszych momentów, na pewno nie da się pominąć SHOWER SONG. Szkoda tylko, że to jedyny taki moment. Ciekawie wypadają również takie numery jak IMAGINARY FRIENDS, X oraz INVITATION. Opowiadać o sławie w tak bezpośredni sposób robi na mnie wrażenie. Żałować jedynie, że nie dzieje się to przy akompaniamencie lepszej melodii.
Nie ma co kryć – WORLD WIDE WHACK zawodzi. Tierra Whack przeszła długą drogę jako człowiek, co niestety nie przełożyło się na jakoś jej drugiego studyjnego dzieła. Jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji, to życzyć jej zdrowia i pokładów pozytywnej energii. Może doczekamy się lepszego następcy tego smutnego w gruncie rzeczy krążka.