Szwecja już od przynajmniej ćwierć wieku stanowi mekkę muzyki pop. Najważniejsi producenci w branży pochodzą właśnie stamtąd, będąc odpowiedzialnymi za wiele ważnych hitów XXI wieku. Jednak w ostatnich latach to hip-hop podbijał listy przebojów, pomimo, że rok 2023 był pierwszym, gdy żaden utwór reprezentujący ten gatunek nie znalazł się na pierwszym miejscu listy Billboard Hot 100. Zdawało by się więc, że taka wokalistka jak Zara Larsson będzie mieć o wiele łatwiej w osiągnięciu i utrzymaniu długotrwałego sukcesu.
Jakiś czas temu widziałem materiał na temat artystów, którzy są obecni w przestrzeni publicznej, jednak nie są wstanie przebić się wyżej, cokolwiek mogłoby to dla nich znaczyć. W tej grupie znajdują się chociażby Rita Ora, Anne-Marie czy właśnie Pani Larsson. Sam się muszę przyznać, że zapewne kojarzę parę jej piosenek, jednak nie zdaję sobie sprawy, że są jej autorstwa. Tym sposobem doczekałem się premiery VENUS, jej czwartego studyjnego krążka. Pytanie czy było na co czekać.
Kim jest Zara Larsson?
Cóż mogę powiedzieć, VENUS jest dobrym albumem, lecz to jedyny przymiotnik, jaki szczerze mogę mu nadać. Zara Larsson nie pozwala nam poznać swojego charakteru poprzez tworzoną przez siebie muzykę. Być może go nie ma, choć skłaniam się ku wizji, że intencjonalnie unika uzewnętrznienia się. Pani Larsson umie stworzyć piosenkę, która przykuje moją uwagę, czego VENUS jest idealnym przykładem. Jednak utwory te mógłby zaśpiewać ktokolwiek, bo w moim mniemaniu nie przekazują emocji swojej autorki.
Zdawałoby się, że VENUS będzie odą do kobiecości, narodzinami Zary Larsson jako artystki, która nie boi się wyrażać i ma coś do powiedzenia. Problem w tym, że z trudem mi powiedzieć co Pani Larsson chciałby wyrazić. Czy pragnie pokoju na świecie, czy jest waleczną feministką, a może nadwrażliwą poetką? Póki co zdaje się być dobrze naoliwioną maszynką do pisania porządnych popowych numerów. Zaś samo VENUS niemalże cudem techniki, choć pozbawionym twórczej fantazji.
Wszystko się zgadza…
Ku niczyjemu zaskoczeniu, VENUS brzmi świetnie. Produkcja stoi na najwyższym poziomie, jak to na szwedzką muzykę przystało. Stricte muzycznie pływamy w tanecznych wodach elektro popu ze sporą dawka dyskotekowych bąbelków. Są to jednak wody chłodne, bo jak wspomniałem, Zara Larsson trzyma na dystans swoich słuchaczy.
Lirycznie – bez większych innowacji. Miłość jest cudowna, wspaniała itepe, itede. Myślę, że nie przesadzę, jeśli powiem, że to muzyka, gdzie słowa są de facto drugorzędne. Tym sposobem na pierwszy plan wychodzi sama melodia, która naprawdę potrafi cieszyć. Ze względu jednak na swoje szwedzkie konotacje, jest tysięczną wersją tej dobrze znanej nam już piosenki.
To, co najlepsze – to, co najgorsze!
VENUS nie jest najbardziej oryginalnym albumem, ale jest solidny w swej formule. Nic więc dziwnego, że nie znalazły się tu numery szczególnie złe, czy też po prostu słabe, choć tym najsłabszym jest None Of These Guys. Popłuczyny po twórczości Kim Petras z czasów Turn Off The Light, który nie doczekał się większej ilości poprawek.
Z drugiej jednak strony nie ma tu też szczególnie wyjątkowych utworów, bo nawet i te, co są dobre, nie wzbudzają we mnie nadto emocji. Na przykład Can’t Tame Her jest naprawdę super, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że napisała go Tove Lo, a wykonuje Rihanna. Bardziej „zarowy” wydaje się być More Than This Was – świetny bit, choć od drugiej połowy nie oferuje już niczego ciekawszego. You Love Who You Love dobrze spełnia swoją rolę jako singiel, bo łatwo daje się zapamiętać. Nothing zaś wyróżnia się na tle całego albumu swoimi smyczkami, a to jedyna piosenka na tym albumie, gdzie zostały użyte.
Jeśli od muzyki pop oczekujesz więcej tego samego i w dobrej jakości, VENUS będzie w sam raz. Zarze Larsson nie sposób odmówić ani talentu, ani umiejętności. Szkoda tylko, że za tymi kompetencjami nie kryje się jeszcze łatwość w wyrażaniu swych autentycznych emocji. Fajny kawałek muzyki, ale pozbawiony charyzmy i spontaniczności.