Świat kobiecego hip-hopu, głównie zlokalizowanego w Stanach Zjednoczonych, zdaje się być w najlepszym momencie historii. Mnie jednak nie daje spokoju to, że jednocześnie znajduje się w najmniej inspirującym miejscu tej samej historii. Spotify jednak postanowił uczcić te raperki, które dla przyszłych pokoleń będą kluczową inspiracją.
Wystawa artystyczna „The Gold Standard” wzbudziła mieszane uczucia i to z paru względów. Przede wszystkim dlatego, że nie wyróżniła chociażby artystek popularnych na przełomie wieków, jak Missy Elliott, Foxy Brown czy Lauryn Hill. Problemem okazał się też brak Nicki Minaj, która miała osobiście odmówić bycia częścią przedsięwzięcia streamingowego giganta. Jak się zatem ma realnie tytuł wystawy do twórczości znajdujących się w nim artystek? Postanowiłem to sprawdzić!
Zacznijmy od początku…
Na tapet wziąłem wszystkie panie wyróżnione na wystawie, skupiając się na pięciu z nich, które wydały w tym roku coś większego niż epkę i nie są Megan Thee Stallion. Szczerze, postrzegam Megan jako solidną artystkę o już ugruntowanym stylu i pozycji. Mimo, że nie jest to zawsze moja bajka, tak mogę stwierdzić, że może już inspirować innych artystów. Zanim jednak przejdę dalej, szybka runda nt. pozostałych uhonorowanych dam.
Doja Cat, tak samo jak Megan, ma sporo do zaoferowania, idąc ku bardziej abstrakcyjnym i absurdalnym formom wyrazu. Szczyt Cardi B dawno nami – trochę nie ma z czego brać inspiracji, gdy na drugi pełnoprawny album czekamy już od ponad sześciu lat. Podobnie ma się sytuacja Yung Miami, która jeszcze nie wydała żadnego znaczącego solowego numeru, nie wspominając o twórczości City Girls. Saweetie skończyła się zanim jeszcze wydała swój debiutancki album, choć poprowadzenie upadających nagród MTV Europe Music Awards na pewno było dla niej przyjemnością. Flo Milli natomiast nigdy mnie do siebie nie przekonała. A co w przypadku pozostałej piątki?
JT i „City Cinderella”
Zacznę od City Cinderella – albumu, który poniekąd sprowokował mnie do zajęcia się tym tematem. JT to jedna druga duetu City Girls, duetu bez większych międzynarodowych sukcesów, ale zapewne istniejący gdzieś w świadomości, głównie amerykańskiej publiczności. Co by nie mówić, City Cinderella to doprawdy porządny projekt. Najgorszym jego elementem jest sama JT, której brak energii i czegoś, co porwie mnie na parkiet i/lub pod scenę jest dość bolesny. Muzyka i produkcja przyjemna, ale na nic to się zdaje, gdy autorka nie potrafi mi tego sprzedać. Mimo wszystko w ucho wpadły mi takie numery jak Intro (Hope), DOD, Uncle Al, JT Coming i Star Of The Show.
Ice Spice i „Y2K!”
Ice Spice – księżniczka, do niedawna protegowana samej Nicki Minaj. Tak jak sława szybko nadeszła, tak chyba równie szybko minęła. Y2K również nie jest złym projektem, ale jest wręcz obraźliwie krótki. Jednocześnie nie zaoferował mi nic szczególnie odmiennego od tego, co poznałem poprzez Like…?. Może nie jest to kompletna strata czasu, ale daleko mu do udanego debiutanckiego albumu. W zasadzie żadna kompozycja nie przypadła mi do gustu, więc po prostu polecam wrócić do wspomnianego Like…?, gdzie znajdują się Deli, Princess Diana oraz Munch (Feelin’ U).
Latto i „Sugar Honey Iced Tea”
Spośród bohaterek, których albumy postanowiłem dziś po krótce opisać, Latto zdaje się najbardziej doświadczona. Nie tylko ma w zanadrzu aż trzy albumy, ale też przeboje, które przebiły się do świadomości szerszej publiczności. Oczekiwałbym więc, że Sugar Honey Iced Tea będzie czymś podkreślającym to kim Latto jest – otóż nie. To album, który mógłby wykonać ktokolwiek, choć nie mogę odmówić autorce próby artystycznego wyrazu. Mimo wszystko jest to stosunkowo przyzwoity projekt, który nie przyprawia mnie o znudzenie, jednak o realne zainteresowanie trudno.
Sexxy Red oraz GloRilla
Niezależnie co Sexxy Red myśli o Donaldzie Trumpie, In Sexxy We Trust wcale nie czyni jej figury artystycznie interesującej. Słyszałem wiele dziwnych czy złych piosenek. Jednak chyba nie słyszałem intencjonalnie, a przynajmniej tak mi się wydaje, źle stworzonych utworów. Wymiękłem po czterech piosenkach, żeby jeszcze zapoznać się z tą najpopularniejszą, czyli Get It Sexyy. Za mocne na moją głowę, pod każdym względem. Natomiast to, co stworzyła GloRilla i zatytułowała Ehhthang Ehhthang, jest po prostu w porządku – bez przesadnego entuzjazmu, choć na akceptowalnym poziomie.
Brooke Candy i „CANDYLAND”
I jak się w tym wszystkim odnajduje twórczość docenianej, jednak obcej dla mainstreamu i twórców wystawy Brooke Candy? CANDYLAND na pewno zyskuje na kolejnych przesłuchaniach, nawet jeśli mało w nim rapowania. Co jednak uderzające, Brooke raczej nie ma talentu do tworzenia albumów. Potrafi zrobić świetną piosenkę, czego dowodów jest naprawdę sporo. Jednak gdy przychodzi do wykreowania czegoś większego, nie udaje się jej utrzymać tego poziomu. Tym bardziej trudno mi ocenić ten projekt, gdy promujące go single realnie nie skłoniłyby mnie do poznania tego projektu. Najlepsze momenty to Crucify My Love, Safe Word, Respectfully oraz Fish.
Spotify, co masz na myśli?
Zbierając to wszystko do wieńczącej konkluzji, idźcie posłuchać nowej CupcakKe, Dauntless Manifesto, która w swym erotycznych wyznaniach jest nie tylko autentyczna, ale i zabawna. Zapewne to wiele mówi o naszym społeczeństwie, ale taki mamy klimat. Szkoda tylko, że ta najbardziej charakterystyczna raperka nie jest doceniana przez przemysł, co CupcakKe sama dostrzega.
Ciut poważniej, nie wiem dokąd zmierza kobiecy hip-hop, ba, dokąd zmierza muzyczny biznes. Może wystawa zorganizowana przez Spotify to początek zmiany. Drogi do punktu zwrotnego, gdzie przyszłe artystki wyciągną wnioski z błędów swoich poprzedniczek. Na to jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.